Już dawno miałam napisać o tym cudeńku o nazwie Sona, bo dostałam go od męża na… gwiazdkę. Wiem, wiem, że to minęły trzy miesiące, ale w końcu jak mam recenzować erotyczny gadżet to muszę go bardzo dogłębnie i porządnie sprawdzić 😉
Poza tym to będzie pierwsza recenzja seks-zabawki na blogu. Z góry mówię – to nie jest artykuł sponsorowany, chyba że Eryk ma dla nas jakiegoś ukrytego sponsora, o którym jeszcze nie wiem. Swoją drogą – przydałby się taki mecenas erotycznych doznań. Jakby co – osoby zainteresowane zapraszam do kontaktu 😉
Łechtaczkowy zasysacz
A teraz na poważnie, chociaż wszystko wskazuje na to, że ten wpis raczej w poważnym tonie nie będzie utrzymany. Czymże jest Sona firmy Lelo? Opisywany jest jako stymulator łechtaczkowy, lecz ja bym go nazwała bardziej obrazowo – łechtaczkowy odkurzacz. Serio, bo on zasysa łechtaczkę niczym karp dżdżownicę.
Za pierwszym razem to jest dość specyficzne uczucie. Nawet się zastanawiałam czy to przyjemność czy bardziej przyjemność na pograniczu bólu. Jednak z dalszym użytkowaniem nauczyłam się doznań, jakie oferuje Sona i kiedy oswoiłam pierwsze wrażenie, to w przeciągu kilku minut doszłam ze cztery razy. Aż mnie łechtaczka rozbolała od nadmiaru zabawy.
Lecz po krótkiej przerwie, wręcz nie mogłam się od tego urządzenia oderwać i teraz Sona jest stałym bywalcem mojej tajemnej szuflady w sypialni.
Reklama kontra rzeczywistość
A teraz zweryfikujemy z rzeczywistością to, co o tymże masażerze pisze producent.
Podróż po falach – Sona do stymulacji zamiast tradycyjnych wibracji wykorzystuje fale dźwiękowe, delikatnie uderzając nimi łechtaczkę. Dlaczego zatem napisałam wcześniej o zasysaniu? Bo tak to po prostu odczuwam 🙂 Muszę jednak przyznać, że pomimo tegoż nietypowego „biczowania”, Sona zapewnia bardzo przyjemną „muzyczną” podróż. Moja łechtaczka to potwierdza.
Posiada 8 ustawień – to fakt. Sona oferuje spore zróżnicowanie pod względem programów i doprawdy każda kobieta znajdzie ustawienie jak najbardziej dopasowane do jej upodobań. Od ciągłego „falowania” po sygnał przerywany aż po pewnego rodzaju melodyjne wibracje.
Intuicyjny „interfejs” – Sona ma trzy przyciski. Środkowym wybieramy odpowiedni program, zaś „+” lub „-” ustawiamy jego intensywność. Banalne, prawda? Ale inna prawda jest też taka, że Sony trzeba się po prostu nauczyć, bo wcale za pierwszym razem, aby trafić we właściwy punkt, tak prosto nie jest. Jednak praktyka czyni mistrza.
Wodoodporna – to potwierdzam w 100%, bo kąpiel w wannie i Sona to połączenie wręcz idealne.
Cicha – tu nie do końca się zgodzę, gdyż Sona wcale taka bezdźwiękowa nie jest. Być może sąsiad za ścianą jej nie usłyszy, ale partner śpiący obok – na pewno.
Niewątpliwym atutem Sony jest także jej błyskawiczne ładowanie się oraz to, że ładuje się ją poprzez kabel USB. Zatem unikamy targania ze sobą kolejnej ładowarki, gdy chcemy zabrać Sonę w podróż.
Lecz jej największą zaletą jest to, że potrafi podarować orgazm w zaledwie kilkanaście sekund. Wierzcie mi, sprawdziłam to na sobie. I to wiele razy.
Tekst: Luiza
Sonę w baaaaardzo promocyjnej cenie możecie kupić TUTAJ!
Niedawno wypuszczono nowszy model – SONA 2. Sprawdźcie jej funkcje i cenę TUTAJ!
P.S. Podzielcie się, jak Wy odczuwacie przyjemność dawaną przez Sonę 😉 Jesteście zadowolone czy coś budzi Waszą wątpliwość?
PRZECZYTAJ: https://swingwithme.pl/bo-wagina-to-zlo-wcielone/