Doświadczenia uczą. Zmieniają perspektywę postrzegania siebie i swojego partnera/partnerki. Pamiętam, że zanim po raz pierwszy poszliśmy do klubu, a także przed pierwszym spotkaniem z parą – stworzyliśmy z Erykiem całą listę zasad, które wówczas wydawały nam się nienaruszalne, wręcz na swój sposób święte. Wspominamy to z pewnym sentymentem, lecz myślę, że bez nich moglibyśmy od razu pójść na dno w bezmiarze swingowych doznań. A jak jest dziś?
Wciąż mamy pewne zasady, które są i zasady, których już nie ma. To naturalne, wszak sami ewoluujemy, a wraz z nami rzeczywistość w jakiej żyjemy. Ale z przyjemnością podzielę się z Wami jak na samym początku przygotowywaliśmy się do rozpoczęcia swingerskiej przygody.
Nasze i nasze inaczej
Najważniejszym dla nas aspektem było oddzielenie tego, co jest wyłącznie nasze od tego, co pragnęliśmy dzielić z innymi. Brzmi trochę enigmatycznie, ale mieliśmy swoistego bzika (choć chyba bardziej ja), aby skutecznie odseparować budowaną latami intymność od ulotnych chwil z kochankami. Przykłady? Proszę bardzo, acz zapewne czytając niektóre nasze zachowania będziecie się uśmiechać pod nosem. Chociażby pozycja klasyczna miała być zarezerwowana dla nas jako ta zapewniająca największe poczucie bliskości. Tak samo unikanie całowania w usta, patrzenia w oczy – byle tylko nie tworzyć okazji do stworzenia jakiejkolwiek nici relacji. W ogóle okazywanie szeroko rozumianej czułości miało w ogóle nie wchodzić w grę. Kontynuując wątek kochanków i kochanek oraz ucieczki przed powstawaniem więzi z nimi, przyjmowaliśmy regułę, że nie będzie następnych randek. Jedno spotkanie i koniec. A zaproszenie kogoś do naszego mieszkania nawet w najśmielszych fantazjach absolutnie było niedopuszczalne. Ach, sama się teraz śmieję jak to czytam.
Z innych zasad warto wymienić, że zarzekaliśmy się iż nigdy przenigdy nie spotkamy się z kimś z naszego miasta. Przecież ktoś mógłby nas rozpoznać i co wtedy? Inną naszą fanaberią, że nawet na spotkaniu na „kawce” nie będziemy używać swoich prawdziwych imion. Jak łatwo się domyśleć ów pomysł zakończył się klęską już przy wymianie pierwszych zdań doprowadzając do dość niezręcznej sytuacji.
Zakazane owoce
Zaś, jeżeli chodzi o sferę stricte seksualną to podobnie seks oralny miał być owocem zakazem niczym kosztowanie cukierka przez papierek. Niby w zasięgu, a jednak nie.
Aż trudno uwierzyć, że takie szalenie konserwatywne pomysły przychodziły nam do głowy. Zresztą już po pierwszej wizycie w klubie swingerskim część zasad została zmodyfikowana, zaś po pierwszej wizycie w apartamencie część reguł zniknęła bezpowrotnie. Więc pojawia się pytanie, po co w ogóle tak chcieliśmy się świadomie ograniczać.
Bariera ochronna
Odpowiem Wam najprościej jak się tylko da – ze strachu. To było dla nas coś całkowicie nieznanego, a ta niepewność wywoływała zarówno ekscytację, jak i cholerne przerażenie. Nie wiedzieliśmy jak będziemy reagować, co będziemy czuć, kiedy wreszcie nadejdzie wyczekiwany moment dzielenia się sobą. A te zasady miały stanowić dla nas koło ratunkowe, gdybyśmy odpłynęli za daleko i pogubili się w odmętach zgubnych emocji. I teraz patrząc na nie z perspektywy czasu, jednocześnie nie dowierzając, że mogliśmy coś takiego wymyślić – uważamy, że były potrzebne. Być może to właśnie dzięki nim udało nam się odnaleźć w swingerskim świecie.
Wczoraj i dziś
Ale dziś patrzymy na swing zupełnie inaczej. Pragniemy delektować się chwilami spędzonymi z innymi. Kawałek po kawałeczku. Dlatego nie odmawiamy już sobie przyjemności pocałunków czy patrzenia w oczy podczas wzajemnej, cielesnej eksploracji. Seks oralny również przestał być owocem zakazanym uwalniając nasze języki oraz miejsca intymne na rozkoszne świdrowanie i lizanie.
Przestaliśmy się także przejmować czy ktoś się dowie o naszym stylu życia. W końcu to prywatna sprawa i jedynie nasza decyzja. Nic osobom postronnym do tego. I nawet, jeżeli na „zapoznawczej kawce” spotkamy osoby z życia prywatnego, to przecież wszyscy „jedziemy na tym samym wózku”. Nam by nigdy do głowy nie przyszło, aby kiedykolwiek i komukolwiek ujawniać szczegóły z czyjegoś życia intymnego, a jeżeli ktoś chciałby zastosować takie kroki przeciwko nam, to szybko by się przekonał, że to był bardzo zły pomysł.
Łóżko tylko dla nas
Zdarzyło nam się również dwa razy zaprosić kogoś do mieszkania, ale były to osoby, z którymi już wcześniej mieliśmy przywilej bardziej dogłębnego poznania (czyli zasada braku powtórnych spotkań także poszła w kąt). Lecz, jedna zasada wciąż pozostaje niezmienna – nasze łóżko należy tylko do nas. Możemy bawić się wszędzie indziej, ale sypialnia jest wyłącznie naszym azylem.
Zresztą to co się nie zmieniło, to nadal oddzielamy życie oficjalne od tego nieoficjalnego. Specjalnie założone na ten cel maile czy numer telefonu to tylko podstawy. Nie wysyłamy zdjęć z widocznymi twarzami (powody, dla których tego robimy opisaliśmy TUTAJ), a zdjęcia zamieszczane na portalach swingerskich nigdy nie są robione w domu tylko albo w plenerze albo w hotelowym pokoju. Bronimy swej codzienności, bowiem to ona jest kwintesencją intymności i małego świata budowanego cegiełkami wspólnych wspomnień.
Odrobina strachu nie zaszkodzi
Zasady, które są i zasady, których już nie ma – to one pomogły nam stać się tym kim teraz jesteśmy. Czy wcześniej wspominany strach wciąż w nas jest? Minimalnie z pewnością tak. Ale być może dzięki niemu i ciągłej chęci zabiegania o siebie udało nam się stworzyć coś niesamowitego – dojrzały związek oparty zarówno na zaufaniu, szczerości, sercu i rozumie, ale także spontaniczności i szaleństwu.
I tego życzymy Wam również – bawcie się, kochajcie i wzajemnie słuchajcie 🙂
Tekst: Luiza
PRZECZYTAJ: https://swingwithme.pl/jak-wkroczylismy-w-swiat-swingowania/
Zasady wyznaczają pewne granice, w ramach których czujemy się bezpiecznie. Wraz ze zmianą poziomu naszego doświadczenia, zmiania się poziom naszego poczucia bezpieczeństwa i otwartość na nowe, na więcej. Więc zmiana, ewolucja zasad, jest jak najbardziej naturalna. Wyznaczenie zasad i „bezrozumne” trzymanie się ich, a jeszcze gorzej narzucanie ich innym, nosi znamiona ideologii, a to z naturalnością i wolnością (zdrowo rozumianą) ma niewiele wspólnego.