Liberty Club na Ibizie. To nie była nasza pierwsza wizyta w tym miejscu. Byliśmy w nim pięć lat temu, ale wtedy nasz blog praktycznie jeszcze nie istniał. Wpisy pojawiały się na nim od czasu do czasu, a my jakoś nie mieliśmy wtedy głowy do regularnego pisania. Gdzieś tam jednak pozostał żal, że nie utrwaliliśmy w słowach swoich wrażeń. Dlatego postanowiliśmy ów błąd naprawić i podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Czy nam się podobało? Czy warto tam zajrzeć? A może lepiej skupić się na innych imprezach odbywających się na Ibizie?
Wcześniej klub miał nazwę Beverly. Na ścianie budynku, w którym się mieścił, wisiała wielka neonowa strzałka wskazująca niezdecydowanym kierunek wejścia. Dziś zaaranżowano to w bardziej dyskretny sposób, choć i tak billboardy rozmieszczone w najbliższym otoczeniu rozwiewają wszelkie wątpliwości czy aby na pewno jest się w dobrym miejscu. Tutaj nie ma żadnych ukrytych drzwi, tajemnych korytarzy. Nie! Skoro idziesz to swingers clubu, to wiesz po co idziesz, zatem zbyteczne są wszelkie tajemnice.
Zresztą tam nawet nie ma drzwi, tylko wielka kotara, po której odsunięciu wchodzi się do niewielkiego acz długiego patio z miejscami do siedzenia. Po prawej stronie jest kasa, gdzie po uiszczeniu opłaty, sympatyczny pan ze słuchawką bluetooth w uchu komunikuje personelowi w środku, że o to kolejni goście przybywają do środka. I dopiero wtedy wrota się rozchylają.

Wielkość w sam raz
Klub nie jest dużych rozmiarów, ale jest zupełnie wystarczający. Kiedyś składał się on z dwóch poziomów, lecz teraz wszystko rozlokowane jest na jednym piętrze. My wolimy takie przestrzenie, bo wówczas nie traci się czasu na poszukiwanie pokojów, gdzie ewentualnie dzieje się jakaś akcja. Wystarczy tylko szybkie przejście się po klubie i już wszystko wiadomo.
Zaraz przy wejściu umieszczona jest spora kanapa w kształcie litery L, zaś obok niej bar, przy którym oprócz hokerów, ustawione są stoliki z krzesłami. Za barem znajduje się szatnia, a raczej małe szafki do schowania rzeczy osobistych. Kluczyk do szafki kosztuje 5 euro, ale kwota ta jako kaucja jest zwracana przy wyjściu. Obok szatni jest toaleta, zaś naprzeciwko niej znajduje się strefa wyłącznie dla par. No cóż, układ pomieszczeń jest dość specyficzny, trudno zaprzeczyć, ale szybko idzie się do niego przyzwyczaić.

Pokoje do wyboru
Strefa dla par, to niewielki pokój z trzema sąsiadującymi ze sobą kanapami. Ażurowa ściana za nimi sprawia, że bawiące się osoby mogą być obserwowane przez osoby siedzące przy barze bądź tańczące na parkiecie. Na środku parkietu znajduje się metalowa klatka przeznaczona zarówna dla tancerek, jak i dla gości pragnących ekshibicjonistycznego zamknięcia między metalowymi prętami. Niby osobno, a jednak na widoku. Dookoła miejsca do tańczenia nie brakuje miejsca do odpoczynku. Co jak co, ale na niedobór kanap w tym lokalu nie można narzekać.
Jeżeli zaś chodzi o przestrzenie do zabaw, to można skorzystać z mniejszego pokoju z pojedynczym łóżkiem, pokoju z większym materacem do igraszek w liczniejszym gronie, pokoju z fotelem ginekologicznym i akcesoriami do związywania. Najbardziej zaskoczył nas pokój z glory hole, bowiem nad otworami były narysowane postaci panów, którzy… trzymali się wzajemnie za strefy intymne. Nie wiemy czy to była czyjaś wizja artystyczna czy zabieg ten miał wywołać określony efekt, ale nas ta grafika jakoś do siebie nie przekonała.
Mamy już za sobą oprowadzenie was po lokalu, teraz pora na nasze osobiste odczucia.
W weekend
Będąc poprzednim razem na Ibizie, zrobiliśmy mały błąd. Otóż wybraliśmy się do lokalu w tygodniu, będąc przekonanym, że skoro ludzie przyjeżdżają tu na imprezy, to co za różnica czy będzie to czwartek czy sobota. Otóż okazuje się, że zasadnicza, bowiem turyści raczej nie mają w głowie swingers clubu, tylko przyjeżdżają na koncerty Armina van Buurena, Davida Guetty albo setki innych wydarzeń, które odbywają się na wyspie. Dlatego wtedy w lokalu były pustki…
Prawdę mówiąc, myśleliśmy że podobna sytuacja będzie także w sobotę, ale na szczęście frekwencja była znacznie wyższa. Może nie szałowa, ale tak z około 20-30 osób i to przede wszystkim byli ludzie lokalni, którzy po tygodniu pracy zapewne postanowili się zabawić. Oczywiście nie można założyć, że tak jest co piątek i sobotę, ale na pewno prawdopodobieństwo lepszej zabawy będzie wyższe w weekend aniżeli w inne dni.
Obsługa
To co zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie, to obsługa. Choć była ona nieliczna, to wszyscy byli bardzo sympatyczni i uśmiechnięci. Barmanka podchodziła do każdego, kogo nie znała i pytała czy to jest czyjaś pierwsza wizyta w klubie, chcąc oprowadzić po pokojach i odpowiedzieć na pytania gości. A takie zachowanie się ceni. Jak się okazało, dziewczyna pochodziła z Estonii, a na Ibizie mieszkała od 10 lat, bo tak jej się tutaj spodobało. W klubie była też tancerka. Nie dość, że zmysłowo się ruszała, to na dodatek sprawiała, że atmosfera w lokalu stawała się coraz swobodniejsza. Raczyła gości nie tylko pięknym uśmiechem i rozmową, a także wyciągała ich na parkiet i zachęcała do odważniejszych zabaw. Jej tatuaż na pośladkach przedstawiający koronkowe figi podkręcał wyobraźnię, ona zaś stała się seksualnym katalizatorem, wyzwalającym kumulowaną energię. Miała niepowtarzalną urodę, a jak się dowiedzieliśmy, jej pochodzenie było dość nietypową mieszanką: kolumbijsko-szwajcarską. Bez wątpienia dziewczyna na długo pozostanie w naszej pamięci. Właśnie ze względu na grację, otwartość i pewnego rodzaju eteryczność.
Zabawa
Istnieje wiele mitów propagujących wizerunek Hiszpanów jako gorących kochanków i kochanek. Takich, dla których noc miesza się z dniem, a seks trwa bez końca. Otóż, nie wierzcie w to. Nie zliczymy ile razy byliśmy w Hiszpanii, ale za każdym razem przekonujemy się, że są to historie z palca wyssane. Potwierdziła to nawet estońska barmanka, stwierdzając i mówiąc iż Hiszpanie to przede wszystkim obserwatorzy. Oni wolno sączą sobie drinki przy barze, przyglądając się przybyłym uczestnikom, ewentualnie ich dalszym igraszkom, sami nie biorąc w nich udziału. Z racji tego, że dość kiepsko mówią po angielsku, to nawet nie podejmują próby nawiązania kontaktu z kimś nie mówiącym w ich języku. Wolą się wycofać niż przejąć inicjatywę. Dlatego pragnąc przeżyć erotyczną przygodę w Hiszpanii najpewniej przeżyjecie ją, ale… z kimś przyjezdnym 😉
Tradycyjnie z lokalu wyszliśmy jako jedni z ostatnich. I wiecie co? Tylko my się pobawiliśmy z jedną parą. Poza naszym zbliżeniem w klubie nic się nie działo. Nic. Wszyscy albo tylko podglądali albo po wypiciu drinków, zamawiali taksówki. Być może my trafiliśmy na bardziej zamknięte towarzystwo, ale dla nas ten wieczór i tak był bardzo udany.

Lokalizacja
Chociaż Liberty Club jest bez wątpienia miejscem wartym odwiedzenia, to dość sporym mankamentem jest jego lokalizacja w Port des Torrent. My mając hotel w Evissie, wpierw musieliśmy dojechać autobusem numer L3 do Sant Antoni, i z tamtejszego dworca autobusowego – autobusem numer L6 na przystanek końcowy. Później jeszcze około 500 metrów na piechotę. O ile jeszcze w tamtą stronę dojazd był, to z powrotem było znacznie trudniej, bowiem ostatni autobus powrotny był o… północy. Zaś pierwszy dzienny jeździł dopiero o ósmej rano. Czyli jedyną opcją pozostawała taksówka, a średni kurs do Evissy kosztował 30 euro i to oficjalnie na taksometrze. Warto to uwzględnić w planowanym budżecie na wieczór.
Czy to była nasza ostatnia wizyta w tym miejscu? Jesteśmy przekonani, że nie. Planujemy za dwa lata wrócić na Ibizę, a wtedy z pewnością zajrzymy ponownie do Liberty Club. Zwłaszcza, że dostaliśmy bezterminową wejściówkę na kolejną wizytę. Grzechem byłoby nie skorzystać.
Tekst: Luiza i Eryk
Strona lokalu: http://www.libertyclubibiza.com/
PRZECZYTAJ: https://swingwithme.pl/tempeloase-relacja/