Site Loader

Matko, co to był za weekend! Już dawno nie zafundowaliśmy sobie tak intensywnego wyjazdu i to na drugi koniec Polski, bo jak wiadomo, ze Szczecina mamy wszędzie daleko. Takie uroki lokalizacji prawie nadmorskiej. Naszym głównym celem był Mayday w katowickim Spodku, ale skoro już byliśmy na Śląsku, zahaczyliśmy o inne atrakcje.

Miało być na spokojnie

Plan był taki. Przyjechać na spokojnie do Katowic, zameldować się w pokoju i pojechać na termy do Czeladzi, a później do klubu. Podkusiło nas by pojechać naszym szlachetnym PKP, by mieć wolną głowę i ręce wolne od kierownicy. Bez pośpiechu, zdążymy na przesiadkę w Poznaniu, na którą mieliśmy ponad 40 minut. Taaa… Pociąg już na starcie był opóźniony, więc w stolicy wielkopolski mieliśmy dosłownie 5 minut na przebiegnięcie całego dworca i znalezienie właściwego peronu. Wpadliśmy do wagonu, który rozbrzmiał gwizd do odjazdu. Myślałam, że płuca wypluję, gdyby nie Eryk w roli trenera motywującego do biegu, to szczerze nie dałabym rady, co nasuwa oczywisty wniosek, iż nad kondycją trzeba popracować bardziej dobitnie. Spacery nie wystarczą. Natomiast spakowanie się wyłącznie do plecaka ma swoje niewątpliwe plusy – większą mobilność i kompaktowość. Najważniejsze, że się udało, ale z pewnością wiele osób takiego szczęścia nie miało. Po przesiadce spróbowaliśmy, choć na moment się zdrzemnąć, by mieć siły na dalsze harce. Chyba ze dwadzieścia minut próbowaliśmy się jakoś wygodnie ułożyć do kimki, a gdy wreszcie osiągnęliśmy wymarzony stan sennego zen, obudził nas konduktor, by sprawdzić bilety do kontroli. Przez piętnaście minut opowiadał nam, że lepiej nie spać w pociągu, bo można przespać stację i obudzić się na bocznicy, a wysiadając możemy nie usłyszeć nadjeżdżającej lokomotywy, która albo nas zabije, albo w najlepszym wariancie utnie nam nogi. Serio. Patrzyliśmy się na niego z niedowierzaniem, błagając w myślach, by sobie poszedł. O dalszym śnie mogliśmy zapomnieć.

W hotelu przepakowaliśmy plecaki, by mieć ze sobą rzeczy na sauny, jak i do klubu i ruszyliśmy na miasto. No i znów utknęliśmy. Ale w mega fajnym pubie „Wolni ludzie”, a to wszystko przez przesympatyczną barmankę – Aurelię. Jej uśmiech i dar przekonywania sprawiły, że opcję term przełożyliśmy na rano. Naprawdę już dawno nie spotkaliśmy tak mega pozytywnej osoby pracującej za barem. Spędziliśmy tam co nieco czasu i zamówiliśmy taksówkę do Czeladzi. Miała dołączyć tam do nas jedna para, ale jak to w życiu kilkukrotnie przerabialiśmy – nie dojechali. My stwierdziliśmy, że mimo wszystko zaktualizujemy dane o Red Fox, gdyż byliśmy w nim poprzednio… osiem lat temu!

Bez zmian

I wiecie co, żałowaliśmy, że sami wcześniej nie przeczytaliśmy swojego poprzedniego wpisu, bo nic a nic się w tym klubie nie zmieniło. Nawet właściciel „witający” na wejściu sam to stwierdził. Aż pozwólcie, że sami siebie zacytujemy:

„Sam lokal okazał się być chyba najmniejszym w jakim do tej pory mieliśmy przyjemność być. Na parterze umiejscowiona była właśnie strefa do rozmów i picia (tylko, że nigdzie nie widniała widoczna informacja w jakich cenach są serwowane napoje) oraz małe jacuzzi. Na pierwszym piętrze znajdowało się duże łoże do zabaw w większym gronie i obok zawieszona skórzana huśtawka, zaś piętro wyżej – dwa mniejsze pokoje do zabaw. I to wszystko. Nic więcej.”

Różnica była jedna – wtedy było więcej ludzi. No i było cieplej. Na piętrach do zabawy obecnie było zimno i nic nie zachęcało, by tam pozostać. Pamiętamy, jak siedzieliśmy w towarzystwie kilkunastu osób, a później zabawa przeniosła się piętro wyżej. Teraz ludzi była garstka. Oprócz nas, były jeszcze ze cztery pary i bodajże czterech singli. Jeden z nich był fajnym gościem. Zagadał, rozmowa nawet się kręciła, aż do momentu, kiedy zaczął opowiadać o swojej drugiej pracy (gdyż pierwsza to zawód górnik), gdzie zajmuje się… rekonstrukcją ciał. Czyli dosłownie „składa” zwłoki, na przykład z wypadków oraz zajmuje się ich konserwacją. Słuchaliśmy go z zafascynowaniem oraz przerażeniem. Wiadomo, jest to praca bardzo potrzebna i prędzej czy później każdy z nas trafi w ręce takiego „opiekuna”, ale za cholerę nie jest to temat budujący erotyczne napięcie. Ale jak jeszcze z nim się ciekawie rozmawiało, tak gdy dosiadł się do nas „góral z Zakopanego” w slipach, ledwo widocznych spod wystającego brzucha, który oferował nam tygodniowy pobyt w górach wiadomo za jakie usługi, to było już dla nas za wiele. Ledwo po dwudziestej trzeciej opuściliśmy lokal, przy czym hit – właściciel po tej godzinie nawet nie wpuszczał nawet nowych osób, informując, że impreza się kończy. Zastanawiamy się, jaki jest sens utrzymywania takiego miejsca, skoro osobom go prowadzącym nie zależy na ludziach. To po co goście mają tam przyjeżdżać? My z pewnością więcej tam nie zawitamy, gdyż jest to marnowanie czasu i pieniędzy.

Gorąco, coraz goręcej!

Na następny dzień, wybraliśmy się do Term Rzymskich w Czeladzi. Coraz mocniej wkręcamy się w kulturę sanowania, dlatego gdy jest możliwość odwiedzenia kuszącego saunarium, robimy to. I musimy przyznać, iż wielkość tego obiektu jest imponująca, a w środku jest tak jak lubimy – przytulnie. Wnętrza oraz architektura stylizowane na starożytne zabytki, tworzą niepowtarzalny klimat. Do wyboru jest cały szereg atrakcji: sauny suche, łaźnie parowe, tepidaria do wypoczynku, baseny wewnętrzne i zewnętrzne. My byliśmy tam tylko cztery godziny, a i tak ze wszystkiego nie skorzystaliśmy, gdyż najbardziej zależało nam na rytuałach saunowych. W Termach Rzymskich zobaczyliśmy największą saunę na świecie, mogącą pomieścić około 300 osób. To robi wrażenia, choć ze względu na wielkość, do rytuałów saunowych przydałoby się dwoje saunamistrzów/mistrzyń, by faktycznie tym ciepłem każdego dopieścić. Ale było zacnie i tam będziemy chcieli wrócić. Najlepiej z połączonym noclegiem i fajnym towarzystwem do wieczornych zabaw. Szczególnie polecamy seans z witkami. Ach, jakie „bicie” nimi po plecach jest przyjemne…

Zrelaksowani, wróciliśmy do pokoju, by się ogarnąć, na główny cel naszej podróży, czyli Mayday. Ale my jak to my, musieliśmy dotrzymać wcześniej obiecanego słowa i na before zajrzeliśmy ponownie do Aurelii z „Wolnych ludzi”. Mówimy Wam, ta dziewczyna ma dar przekonywania. Gdy ponownie pojawimy się w Katowicach, bez wątpienia swoje kroki skierujemy tam. Ponadto, przy łączonym stole tak dobrze nam się rozmawiało z jedną z par, iż żałowaliśmy, że trzeba było ruszać w stronę Spodka. Ale intryguje nas, czy zajrzą na naszą stronę, gdyż od słowa do słowa, wyjawiliśmy im, że jesteśmy w otwartym związku i przekazaliśmy namiary na blog. Jeśli nas czytacie – pozdrawiamy!

Szału nie było

No i przyszła pora na Mayday. W zasadzie powinniśmy o tym najwięcej napisać, ale napiszemy najmniej, gdyż totalnie nie mogliśmy się odnaleźć na tegorocznej edycji (a byliśmy wcześniej dwukrotnie). O ile na początku mieliśmy flow do zagadywania ludzi i zabawy z nimi, tak muzyka skutecznie nam to odebrała. Wszystko było dosłownie na jednym beacie, a między dj`ami nie była wyczuwalna w brzmieniach żadna różnica. Wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. Nam to nie pasowało, ale ktoś inny mógł się bawić przy tym do rana. Dla nas zabrakło zróżnicowania, większej melodyjności. Może już nie te lata i nie te upodobania. Owszem, scena w Spodku oraz ilość przybyłych ludzi dawała efekt, zwłaszcza przy secie Members of Mayday, ale… chyba za dużo już w życiu widzieliśmy. Szczerze, czuliśmy lekkie rozgoryczenie. Czas poszukać nowych miejsc do odwiedzania, bo z Mayday się żegnamy na najbliższe lata.

Na szczęście droga powrotna szybko upłynęła. Ze względu na szaleństwo wyjazdowe związane z długim weekendem oraz jakże rezolutne zmiany w rozkładach jazdy PKP w tym okresie, w pociągach panował tłum, a na biletach często nie było gwarancji miejsca siedzącego. Na szczęście Eryk zwinny niczym szczupak znalazł dwie miejscówki w Warsie. A w Warsie, jak to w Warsie, jest wesoło. Zwłaszcza, gdy wraca nim ekipa z festiwalu oraz inne otwarte osoby. Pani Renata, kierowniczka barowego wagonu, dbała by na stolikach nie było pusto, więc te kilka godzin minęło w okamgnieniu.

Czy było warto jechać taki kawał drogi? Było. Pomimo małych rozczarowań, poznaliśmy fajnych ludzi i zafundowaliśmy sobie krótką odskocznię, a na to zawsze warto znaleźć czas.

Tekst: Luiza i Eryk

Fot.: Swing With Me

PRZECZYTAJ: https://swingwithme.pl/red-fox-swing-club-bylismy-tam/

___

Teraz Twoja kolej! Dołącz do naszej swingerskiej społeczności!

Facebook: https://www.facebook.com/SwingWithMeBlog/

Grupa na FB: https://www.facebook.com/groups/164573377243615

Discord: https://discord.gg/sthJtZnXfZ

Instagram: https://www.instagram.com/newswingwithme/

Zbiornik: https://zbiornik.com/Swing_with_me_blog

Newsletter: https://swingwithme.pl/newsletter/

___

Jeżeli masz ochotę wspierać nas w tym, co robimy – to możesz zrobić to tutaj:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dziękujemy!

Niech inni też się o nas dowiedzą :)