Za nami pierwsza edycja Sinnergety. Przez jeden wieczór wrocławskie Zaklęte Rewiry zamieniły się w miejsce, w którym różnorodność i wyzwolenie tworzyły niesamowitą mieszankę. Czy kinkowa energia Sinnergety przemieni się w cykliczną imprezę?
Do klubu dotarliśmy chwilę po 21.00. Kolejka przed wejściem pozytywnie nas zaskoczyła. Chociaż nie należymy do zwolenników „stania w ogonku”, to przy takich wydarzeniach, kolejka stanowi fajny element integracyjny. Ludzie już na wejściu zaczynają się poznawać, co tylko potęguje oczekiwanie. A, że my nie mamy trudności w nawiązywaniu znajomości, to czas przekroczenia progu, wcale nam się nie dłużył.
Na wejściu trzeba było się podpisać, że zapoznało się z regulaminem imprezy, a także otrzymywało się opaskę, która była zarówno numerkiem do szatni, jak i przepustką do dokonywania płatności. Wystarczyło ją doładować odpowiednią dla siebie kwotą, by później rozliczać się nią na barze. Trzeba przyznać, iż był to bardzo wygodny sposób i działał nad wyraz sprawnie. Niewykorzystana kwota doładowania oczywiście była zwracana. Przed wejściem dalej, trzeba było zakleić aparaty w telefonie, dedykowanymi do nich naklejkami.
Cała impreza odbywała się na jednym poziomie. Idąc do baru mijało się strefę Playroom, gdzie rozstawione były meble i gadżety do zabaw w klimacie BDSM. Później, była duża scena wraz z parkietem. Zaś naprzeciwko baru był Darkroom, o którym więcej napiszemy za chwilę. Ale to nie wszystko, gdyż następnie przechodziło się do przestrzeni craftowej, gdzie było kilka stoisk z zabawkami oraz strojami erotycznymi (chociażby Zielone Awokado, Luna Love, ShesAVampire), czy miejsce do zrobienia sobie tatuażu przez Kitattoo czy Zajetattoo. Tam też, pośrodku mieściła się mała scena, a naprzeciw niej ustawione były krzesła, by każdy mógł wygodnie sobie usiąść i pooglądać pokazy, jak polewanie woskiem czy needle play. Dla palaczy była również wyznaczona palarnia.
Wszystko zależy od ludzi
Tyle odnośnie szczegółów technicznych, czas na opisanie naszych wrażeń, a te są skrajnie odmienne. Zacznijmy od tych pozytywnych. Wiadomo, że klimat wydarzenia tworzą przede wszystkim ludzie. Tak było, jest i będzie. Jeżeli towarzystwo nie będzie sprzyjało, to i atmosfera wydarzenia będzie do kitu. Sinnergety przyciągnęło mnóstwo osób zarówno świadomych swojego osobowościowego wyzwolenia, jak i tych, dopiero go poszukujących. Obserwowanie kinkowego środowiska zawsze nas fascynowało, i wywoływało podziw za odwagę w eksponowaniu i wyrażaniu swojego prawdziwego, albo dopiero wybudzonego z głębokiego snu jestestwa. I tej odwagi w Polakach jest coraz więcej. To cieszy.
Niewątpliwym plusem takiego wydarzenia, jest to, że ludzie są wzajemnie siebie ciekawi. Lubią słuchać opowieści o czyichś doświadczeniach, albo tak po prostu podchodzą do siebie, chwaląc swój ubiór czy tatuaże. Nam niezmiernie się podobało, że mogliśmy otwarcie mówić o swoich swingerskich upodobaniach i odpowiadać na pytania nurtujących, co niektórych. Udało nam się poznać kilka osób z naszej grupy „SWM – Rozmowy”, jak i odbyć niepowtarzalne rozmowy z ludźmi o niezwykłych pasjach. Jedna z nich zaowocowała przekroczeniem kolejnej granicy, ale o tym będzie osobny tekst 😉
Darkroom
Organizatorzy zapowiadali stworzenie darkroomu, czyli miejsca przeznaczonego do cielesnych zabaw, także tych wymiennych. I to miejsce, owszem było, ale my zajrzeliśmy do niego zaledwie kilka razy, i to raczej z ciekawości, by tylko sprawdzić, cóż tam ciekawego się dzieje. Nas to miejsce nie skusiło do zabawy, z dwóch dość istotnych powodów. Po pierwsze, było zapowiadane, iż do strefy Darkroom wstęp będą miały wyłącznie pary, a nikt, absolutnie nikt, tego nie pilnował. Wystarczyło odchylić kotarkę i hyc do środka. Po drugie – nie zauważyliśmy nikogo z obsługi, kto dbał o czystość w tym hedonistycznym zakątku, składającego się głównie z dwóch większych łóżek i fotela ginekologicznego. Mówiąc konkretniej – nie poczuliśmy tam klimatu do zabaw, ale też i z kompletnie innym nastawieniem przyjechaliśmy na tę imprezę, nie szukając gorliwie kogoś do erotycznej wymiany. Czasy, że „coś musimy”, mamy już dawno za sobą. Natomiast Darkroom cieszył się dość dużym powodzeniem, co świadczy o tym, iż taka przestrzeń jest potrzebna. Ale dobrze by było wprowadzić kilka organizacyjnych ulepszeń. I też mała sugestia do Playroomu – krzyż św. Andrzeja powinien być mocniej przymocowany 😉
Pokazy
Pokazy. Z góry uprzedzamy, że wszystkich nie widzieliśmy, gdyż zajęci byliśmy konwersacją z fajnymi ludźmi albo staliśmy w kolejce do baru… Pokazy na małej scenie miały kompletnie inny charakter niż te na dużej scenie. Miały charakter bardziej prelekcyjny. Trochę się czuliśmy, jak na nietypowej konferencji. Z tą różnicą, że zamiast garsonek i garniturów, były obroże i lateksowe wdzianka. Przez to, że światło tam, było dość intensywne, zabrakło pewnego rodzaju intymności. O wiele przyjemniej w odbiorze byłoby, gdyby światło było skierowane jedynie na występujących, zaś przyciemnione na widowni. Ale za to pokaz Shibari Fukku na głównej scenie, zapamiętamy na długo. Był pasjonujący, dramatyczny i bardzo emocjonalny. Oglądałam go na przemian ze strachem, jak i z zachwytem. Ciała podwieszone na hakach przypominały marionetki, które nagle ożywają, wprowadzając dynamikę ruchu i relacji. Coś nieprawdopodobnego. Jeżeli nadarzy Wam się okazja obejrzenia tego projektu artystycznego, zróbcie to, a nie będziecie żałować.
Bo cierpliwość jest cnotą
A skoro wcześniej wspomnieliśmy o kolejkach do baru… Ech, to była główna bolączka tej imprezy, gdyż kolejki ciągnęły się w nieskończoność, zabierając czas na korzystanie z przygotowanych atrakcji imprezy. Owszem, nie był to czas stracony, gdy było z kim porozmawiać, ale i tak dłużył się on znacznie.
I jeszcze jedna rzecz organizacyjna do poprawki na przyszłość – telefony. Cóż z tego, iż na wejściu aparaty były zaklejane, skoro później niektórzy z łatwością tych naklejek się pozbywali i nikt nie nadzorował tego. Lepiej wprowadzić zasadę „zero korzystania z telefonu”. Będzie prościej i dobitniej.
Muzyka. Ta klubowa, z grzesznym charakterem była grana dopiero przed godziną 02.00 (POSŁUCHAJ) i właściwie wtedy ludzie dopiero się tanecznie odpalili, bo wcześniej „baletów” nie było praktycznie w ogóle. Ludzie albo siedzieli dookoła, słuchając chilloutowego klimaciku, albo oglądali pokazy, albo korzystali z możliwości body painting świecącego w ciemności. Ale za to, jak już z głośników poszły odpowiednie tony, to i zrobiło się tanecznie…
Czy warto?
A teraz czas na małe podsumowanie. Czy warto jechać na kolejną edycję Sinnergety (bo mamy nadzieję, że taka nastąpi)? Odpowiemy krótko i zwięźle – warto. Organizatorom należą się wyrazy uznania, za to, że podjęli się tak nieprawdopodobnego wyzwania, bowiem zadowolenie ludzi o tak odmiennych upodobaniach, jest nie lada wyczynem. Gdyby taka impreza odbyła się za naszą zachodnią granicą, to tłum wbijałby na nią drzwiami i oknami. U nas dopiero to wszystko wychodzi z podziemia, ale jesteśmy przekonani, że z każdym rokiem o imprezie będzie coraz głośniej, nie tylko na naszym rodzimym podwórku. Kibicujemy takim inicjatywom i cieszymy się, że mogliśmy być jej częścią. Kilka organizacyjnych poprawek i wszystko będzie hulać, że hej!
Tekst: Luiza i Eryk
___
Teraz Twoja kolej! Dołącz do naszej swingerskiej społeczności!
Facebook: https://www.facebook.com/SwingWithMeBlog/
Grupa na FB: https://www.facebook.com/groups/164573377243615
Discord: https://discord.gg/sthJtZnXfZ
Instagram: https://www.instagram.com/newswingwithme/
Zbiornik: https://zbiornik.com/Swing_with_me_blog
Newsletter: https://swingwithme.pl/newsletter/
___
Jeżeli masz ochotę wspierać nas w tym, co robimy – to możesz zrobić to tutaj:
Dziękujemy!