Site Loader

Kolejna biała plama na swingerskiej mapie Polski została wypełniona. To cieszy, że pomimo wielu trudności jakie przynosiły i niestety wciąż przynoszą ostatnie czasy, coś nowego w naszym mentalnie zaściankowym kraju jednak się dzieje. I tak o to, tuż pod Poznaniem otworzył się Ray Club.

Inna branża

Impreza otwarcia została podzielona na dwa dni. 29 października dla wszystkich chętnych, zaś dzień później – wyłącznie dla par. Choć mieliśmy ochotę uczestniczyć w obu imprezach, to jednak praca pozwoliła nam na przyjazd wyłącznie w sobotę. Ale w przypadku swingu, czasami lepiej czuć niedosyt, gdyż poczucie przesycenia potrafi wszystko zepsuć.

Zanim przejdziemy do opisywania wnętrza klubu, z pewnością na uwagę zasługuje szyld wiszący na ogrodzeniu – „Lokal zmienił właściciela oraz profil działalności”. Brzmi zagadkowo, prawda? Ale skoro o tej prawdzie napominamy, to okazało się, iż poprzednio w budynku działał klub go-go. O ile zakład, że dawni klienci będą dalej dobijali się do bram, nie pojmując różnicy pomiędzy obydwoma światami?

Pisuar, chillout i bąbelki

Na wejściu powitał nas nasz ulubiony Janek. Już niegdyś wspominaliśmy o tym człowieku o kamiennej twarzy, co nigdy nie wiadomo, kiedy żartuje, a kiedy mówi na poważnie. Ale jak się go pozna bliżej i wczuje w jego poniekąd specyficzny humor, to czas w jego towarzystwie mija naprawdę szybko. Z pewnością jest to odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku (choć naszym nieskromnym zdaniem – zdecydowanie zasługuje na awans).

Zaraz za wejściem znajduje się niewielkich rozmiarów szatnia. Owszem, w głębi lokalu jest jeszcze jedna, jednak nie zmienia to faktu, iż przebieranie się w tej pierwszej w obecności innych osób, wymaga niemałej elastyczności.

Zaraz po opuszczeniu szatni, wchodzi się do strefy barowej połączonej z parkietem i lożami. Trzeba przyznać, iż miejsc do siedzenia jest całkiem sporo, co w lokalu nie zdarza się często. Idąc dalej korytarzem dochodzi się do łazienki, zamkniętych pokojów zabaw oraz strefy spa. I każde z pomieszczeń musimy opisać osobno.

Toaleta – jej układ zapewne pozostał ten sam, jaki funkcjonował przy wcześniejszej działalności, gdzie do agencji chadzali wyłącznie panowie. Bowiem, wchodząc do niej, dosłownie dostaje się pisuarem w twarz. Ja rozumiem, brak skrępowania i wolność wszelaką, ale przyznam, iż dla mnie jako kobiety, widok sikających panów zaraz przy samym wejściu nie był zbyt zachęcający. Owszem, lubię poznawać męskie wyposażenie, lecz nie w takich okolicznościach. Choć przyznaję, że była to szybka weryfikacja, kto po skorzystaniu myje ręce, co niestety też nie jest oczywistą regułą.

Zamknięte pokoje – tutaj na szczęście wrażenie było zdecydowanie lepsze. Przytulne, z ciekawymi grafikami i z tym, co bardzo sobie cenimy – nastrajającą muzyką. Dobrze wytłumione, do wnętrza dopuszczały znikome dźwięki dochodzące z parkietu. Oferujące całkowitą prywatność, bez uchylanych drzwi czy okien do podglądania. Z pewnością następnym razem sprawdzimy je bardziej dogłębnie 😉

Strefa spa – to pokaźnych rozmiarów jacuzzi, jak również sauna sucha i prysznice. Miłym jej uzupełnieniem jest półokrągła kanapa, na której wygodnie można oddawać się harcom, tudzież oglądać harce innych w jacuzzi albo przyjemnie sobie poczekać aż zwolni się miejsce w wannie z bąbelkami. Jak kto woli. Tu również była kojąca dla ucha muzyka, pozwalająca uwolnić myśli oraz rozluźnić ciało. A jak ciało rozluźnione, to i umysł wtedy pozwala na więcej…

Dziupla Hobbita, klatka dla małego ptaszka

Zabieramy Was na pięterko, a tam same intrygujące rzeczy. Na końcu korytarza znajdziecie miejsce, które nazwaliśmy dziuplą Hobbita. Żeby tam wejść, trzeba się schylić (i nawet ja musiałam to robić przy moich 161 cm wzrostu). Ku naszemu zdziwieniu okazało się, iż dziupla cieszy się największym powodzeniem i tłok w niej był jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Później okazało się, iż tam po prostu było najcieplej 😀

Obok była przestrzeń dla czeskiego glory hole (kto nie oglądał czeskich pornosów z tym motywem – niech nadrobi zaległości), gdzie panie mogły poczuć nieco zniewolenia poprzez założenie kajdanek na kostki. Z kolei w małej strefie BDSM zwolennicy krępacji wszelakiej mogli znaleźć coś dla siebie, co ułatwiało zabawę w uległość i dominację. Przyznaję otwarcie, iż nie jestem specjalistką z tego klimatu, z pewnością Master Tadełusz by stworzył niepowtarzalny laborat na temat dostępnych tam narzędzi. Mi najbardziej w pamięci została huśtawka na łańcuchach oraz mini klatka do schowania. Kto by się w niej zmieścił? Nie wiem. Ale mi się skojarzyła z kreskówką z ptaszkiem Tweety i kotem Sylwestrem.

Nie tak idealnie

A teraz będzie słodko-gorzko, bo jak nas czytacie, to wiecie, iż u nas nigdy nie jest cukierkowo, tylko staramy się opisywać wszystko jak najrzetelniej, choć zawsze jest to subiektywne spojrzenie, oparte na naszych doświadczeniach oraz miejscach, w jakich bywaliśmy. Ale ekipa z SecretFace.pl zna nas od lat i wie, że my jesteśmy oryginalni w tym, co robimy.

Trzeba przyznać, iż na sobotnim wydarzeniu było doprawdy dużo ludzi, ale spodziewaliśmy się zobaczyć o wiele więcej znajomych twarzy. Przez ten tłok, obsługa za barem najzwyczajniej się nie wyrabiała. Gdy Eryk poszedł po procentowe zaopatrzenie i długo nie wracał, to zaczęłam się zastanawiać, czy przy barze może istnieje jakiś drinkowy trójkąt bermudzki, w stylu idziesz i nie wracasz.

Ale pomimo tak dużej ilości osób, nie czuliśmy iż jest to impreza otwarcia. Zabrakło dj`a, który w jakiś sposób by poprowadził imprezę, zachęcił gości do tańczenia, jak i do dalszej zabawy. Oprócz sporej ilości gości, nie było innego wyróżnika sugerującego, iż jest to świętowanie rozpoczęcia działalności Ray Club. No może, oprócz smakowitego cateringu, natomiast nie wiemy, czy przekąski nie będą się pojawiały również na pozostałych wydarzeniach.

Co jeszcze do poprawy? Temperatura! Zwłaszcza na piętrze. Nie jesteśmy typami południowców, którzy muszą mieć nagrzane minimum 25 stopni Celsjusza, ale będąc dosadnymi – pizgało jak w kieleckim. Nie wnikamy w celowość tego zabiegu. Może ktoś pomyślał, że jak będzie chłodniej, to ludzie będą się mocniej przytulać i integracja szybciej nastąpi? Może. Ale nam najzwyczajniej było zimno, a wolimy jak sutki sterczą z innego powodu, aniżeli z niskiej temperatury.

Czystość – niestety, tu też musimy się przyczepić, bo pod koniec imprezy na materacach i w pokojach walały się rozerwane opakowania po prezerwatywach, jak i brakowało czystych prześcieradeł. Również wyproszenie gości pozostawiało wiele do życzenia. Szanujemy czas innych, ich pracę oraz wysiłek w zapewnieniu gości jak największego komfortu, ale kiedy dzieje się akcja czas dosłownie się zatrzymuje, zaś wywalanie ludzi z pokoju trochę na zasadzie pora wypieprzać było co najmniej nietaktowne (takie słowa nie padły, ale zachowanie pani z obsługi było nader wymowne). To sprawiło, że na sam koniec pozostał pewien niesmak.

Ale to są rzeczy do szybkiej poprawki. Wiadomo, trzeba wszystko sprawdzić w praktyce. Dotrzeć się zarówno z klientami, oraz jako personel między sobą. Powielić sprawdzone standardy działania oraz wytworzyć nowe, wyłącznie na potrzeby danego miejsca.

Nareszcie!

Dla nas sobotni wieczór w Ray Club był bardzo udany. I to z wielu powodów, a najważniejszy z nich to ludzie. Udało nam się spotkać dawnych znajomych, ale także osoby, znane nam jedynie z wirtualnego świata, a przede wszystkim z prowadzonej przez nas grupy na FB „Rozmowy (nie) kontrolowane”. To niesamowite pisać ze sobą przez tyle lat i wreszcie zobaczyć się na żywo!

P.S. Amsterdam wpisany w grafik wyjazdowy na kolejny rok 😉

Ponadto, wieczór spędziliśmy nie tylko na rozmowach, lecz daliśmy się ponieść językowi ciała, dzięki czemu wspomnienie pierwszej wizyty w Ray zostanie w nas na dłużej.

Jesteście chujowi

Spotykanie się z ludźmi to również mierzenie się z różnorodnymi opiniami. Kiedy jesteśmy w klubie, nie trąbimy na prawo i lewo, że to jesteśmy my od tego bloga. Raczej temat ten się pojawia przypadkowo podczas rozmów. Może to błąd, ale nie lubimy epatować swoją obecnością, bo kilkakrotnie przekonaliśmy się, że to wywołuje czasem niepotrzebną konsternację. A my do klubu nie przychodzimy po popularność, lecz po ciekawe znajomości (tacy jesteśmy nie-celebryci). Zresztą prowadzona przez nas strona wywołuje momentami dość skrajne emocje. Na przykład spotkaliśmy się teraz z opinią, że nasz blog (cytat) chujem trąci, bo od czasu do czasu zamieszczamy na nim recenzje gadżetów erotycznych, a przez to nie jesteśmy autentyczni. I że brakuje na nim osobistych przemyśleń i doświadczeń. Serio? Na nasze pytanie, kiedy jakże sympatyczny rozmówca zaglądał na stronę, to odpowiedział, że jakieś dwa lata temu. No to faktycznie był na bieżąco. Ale wykorzystując okazję wątku tejże rozmowy, chcemy uściślić kilka faktów. Blog jest o swingowaniu, ale nie tylko. Staramy się pisać o tematach związanych z seksualnością, będącymi w kręgu naszych zainteresowań. Recenzje, które są zaledwie ułamkiem, wobec ilości dostępnej treści na stronie, one były są i będą. Po pierwsze – lubimy testować nowe gadżety i szczerze opisywać czy się sprawdzają czy nie. Po drugie – chętnie eksperymentujemy w łóżku, a zabawki przecież do tego służą. Zaś na pytanie czy zarabiamy na tym kasę? Odpowiedź brzmi – oczywiście! I to w takiej ilości, że nie wiemy gdzie pieniądze trzymać, bo pod łóżkiem się nie mieszczą, a na koncie zżera je inflacja. Takie mamy dylematy. Ale cóż, wszystkich nie zadowolimy i zadowalać nawet nie chcemy. Natomiast, jako kontrargument na zarzut braku osobistych przemyśleń we wpisach, polecamy ponowne zajrzenie na stronę, wtedy porozmawiamy. Ten kto chce, odnajdzie wówczas całe serducho, jakie wkładamy w każdy tekst.

Warto wrócić?

Pewnie, że tak. My w Poznaniu jesteśmy często, a teraz będziemy mieli dodatkową atrakcję, aby bywać jeszcze częściej. Owszem, lokal wymaga dopracowania w kilku małych kwestiach, ale ogólne wrażenie było jak najbardziej pozytywne. Poza tym nie wypróbowaliśmy ruskiej bani stojącej na podwórzu, a takich rzeczy odpuścić nie można.

W przyszłym roku planujemy zrobić objazdówkę po Polsce i odwiedzić lokalizacje, w których jeszcze nas nie było, jak również sprawdzić ponownie te, które przetrwały pandemiczne czasy. Jedno jest pewne – im więcej hedonistycznych miejscówek na mapie, tym podróżowanie będzie jeszcze przyjemniejsze.

Strona klubu: https://ray-club.pl/, zaś zdjęcia póki co są dostępne na zbiornikowym profilu: https://zbiornik.com/RayClub.

Tekst: Luiza i Eryk

PRZECZYTAJ: https://swingwithme.pl/pierwszy-raz-w-swingers-clubie-jak-sie-przygotowac/

Niech inni też się o nas dowiedzą :)