Ostatnio zrobiło się głośno o książce „Moje życie jest moje. Opowieści o wolności i pożądaniu”. Wirtualne media utonęły w zachwytach, iż w końcu pojawiła się publikacja opisujący prawdziwy świat seksu i erotycznych fantazji. Ja zaś po jej przeczytaniu miałam ochotę rzucić książką o ścianę, bo już dawno nie spotkałam się z tak jednostronnym spojrzeniem na tak złożone kwestie seksualności. Zwłaszcza tych mi najbliższych, czyli dotyczących swingowania.
Utarte schematy
Zresztą swing jest głównym wątkiem całego „reportażu”. Został mu poświęcony pierwszy i najbardziej obszerny rozdział. I czegoż z niego się dowiemy? Otóż w przeważającej części, świat swingu jest opisany jako świat osób niespełnionych, skrzywdzonych życiowo, pokręconych emocjonalnie. Poznajemy małżeństwo Emmy i Karola, w którym to Emma jako nienasycona kobieta uwielbia gangbangi, a Karol jako pokorny mąż zgadza się na wszystkie jej zachcianki, chociaż nie do końca mu pasują wyuzdane pragnienia żony.
„Karol to trzeci mąż Emmy. Pierwszym był mężczyzna dominujący, agresywny. Lubił się napić, lubił narkotyki, imprezy. Byli młodzi, bawili się w kilkudniowych ciągach. Szły tam heroina, kokaina, alko. Bawili się, a potem tłukli. Na końcu był ostry seks, w którym wyładowali emocje. Emma zaszła w ciążę.”
Książka z założenia przedstawia również niektóre polskie kluby, choć prawdę mówiąc, wspominane miejsca stwarzają wrażenia bycia opisywanymi na podstawie zdjęć zamieszczonych na stronie lokali. Brakuje w nich autentyczności, pewnego rodzaju namacalności. Za to nie brakuje historii, które już znamy z jakże oklepanych artykułów na temat swingu, czyli: tajemniczy klub, panie wystawiające swoje cipki na lewo i prawo oraz całe stado podnieconych samców liczących na szybki numerek:
„Kobiety położyły się na materacu. Wokół nich zebrało się kilkunastu facetów, onanizowali się, patrząc jak one pieszczą się wzajemnie. Robiły to na zachętę, ale żaden z nich się nie dołączył. W swingu jest też tak, że czasem mimo możliwości nic się nie wydarza. Orgia nie gwarantuje seksu i czasem nawet najpiękniejsze laski i najbardziej napaleni faceci wracają do domów niespełnieni.”
To nie jest zdrada kontrolowana!
„O swingu mówi się, że jest kontrolowaną zdradą.” – po raz kolejny swing został również podpięty pod termin zdrada kontrolowana, chociaż to są dwa całkowicie różne sposoby na szukanie spełnienia. Więcej o zdradzie kontrolowanej pisaliśmy przy okazji recenzji książki „Hotka Story” oraz w osobnym wpisie „Swingowanie to nie zdrada”, ale warto ponownie przytoczyć czym jest zdrada kontrolowana, inaczej cuckoldem zwana:
„Według fachowych definicji – to czerpanie satysfakcji z poczucia bycia zdradzonym. Najczęściej inicjowana jest przez mężczyznę (rogacza), który udostępnia swoją żonę innym partnerom (bykom). Rogacz często sam też bierze udział w wyborze seksualnych adoratorów. Cuckold może przybierać różne formy, zaczynając od podglądania partnerki w seksualnej akcji z innymi, po pozwolenie jej na wychodzenie na pikantne randki i późniejsze czerpanie satysfakcji z opowiadanych wydarzeń. Zdarza się też, że po akcie seksualnym ukochanej kobiety z kimś obcym, rogacz na koniec penetruje partnerkę, pragnąc udowodnić jej i/lub sobie, kto tak naprawdę jest na pierwszym miejscu. Zresztą, fetyszem może również stać się samo obserwowanie kobiety, jak uprawia wirtualny seks bądź koresponduje z kimś nieznanym. Chodzi o sam fakt, że dana czynność seksualna dzieje się bez aktywnego udziału, ale za wiedzą zdradzanego partnera.”
Owszem, zdarzają się pary swingerskie, które pozwalają sobie na osobne spotkania, ale to i tak z cuckoldem oraz cuckqueaningiem (żeńska wersja cuckoldu) ma niewiele wspólnego, bowiem są to kompletnie odmienne psychologiczne oraz emocjonalne czynniki behawioralne. Łączenie swingu ze zdradą kontrolowaną to pójście na łatwiznę oraz bardzo stereotypowy skrót myślowy. Zresztą sam cuckold został zaprezentowany w rzekomym reportażu bardzo obcesowo i wulgarnie:
„- Czy on jeszcze cię jebie? Ja nigdy tak długo nie jebałem. Nie zmrużyłem oka całą noc, napisz, czy wszystko jest okej, czy jesteś już po. Pół godziny później przychodzi wiadomość: – Wracam już do domku. Jebałam się długo. Kocham cię bardzo.”
Liczy się zaliczanie
Być może koncepcja pana Ryzińskiego pierwotnie miała na celu ukazanie seksualnej różnorodności. I to by było naprawdę coś wyjątkowego, ale stało się zgoła inaczej. Powstał obraz przedstawiający swingersów, jako ludzi pragnących jedynie fizycznego, wręcz zwierzęcego zaspokojenia, co potwierdza przykład opisywanej pary Olgi i Pawła:
„Zawsze mówię, że kobieta ma trzy dziurki, dwie rączki, to pięciu naraz obsłuży. Miałam taką imprezę, gdzie było ich kilkunastu i tak się sprawdzili, że po wszystkim musieli mnie znosić na rękach na dół, bo nie mogłam chodzić.” (Olga)
„Liczy, że skoro chodzi do klubów swingersów i na domówki od dziewięciu lat, z czego od jakichś czterech regularnie, i potrafi być trzy razy w tygodniu na imprezie, gdzie zapoznaje intymnie od jednej do pięciu kobiet, to jakkolwiek liczyć, wychodzi, że było ich już kilka tysięcy.” (Paweł)
Autor opisuje również prywatne imprezy realizowane przez jednego z wiodących organizatorów swingerskich wydarzeń w Polsce oraz za granicą. Do opisu jednej sceny używa słowa, które chyba sam stworzył sobie w głowie, a mianowicie ruchodrom (chociaż miejsce przeznaczone do cielesnych zabaw określa się mianem playroom, ewentualnie w klubie Prive można zobaczyć wielkie łoże, żartobliwie zwane kopulodromem), co tylko potwierdza jego niewiedzę w tym zakresie. Zresztą miałam przyjemność przeprowadzenia telefonicznej rozmowy ze wspominanym organizatorem, który również powiedział, że w jego nomenklaturze, słowo ruchodrom nigdy się nie pojawiło.
„Seks ma tutaj bardzo schematyczny przebieg: zaczyna się od ssania penisa, które trwa kilka minut. Potem jest lizanie cipki, też kilka minut. Następuje penetracja, najczęściej waginalna, ona na dole, on na górze. Następnie on kładzie się na materacu, a ona znów ssie, liże mu jądra, masturbuje lub pozwala jemu się masturbować. Kiedy on kończy, zazwyczaj kończy się seks.”
Doprawdy – z większą bzdurą się nie spotkałam. Czyżby autor był aż tak zaślepiony swoją wizją swingu, że nie zauważył, jak wiele tajemnic się za nim kryje? Że nie wystarczy pójść na jedną imprezę, aby już uważać się za swingersa, albo osobę, która może o swingu wydawać publikację?
Każde wydarzenie w lokalu jest inne, bo są inni goście, inna tematyka, inna atmosfera. Czasami, będąc w klubie wypije się drinka, porozmawia i na tym koniec. Następnym razem – zabawa może trwać do białego rana, bo pojawiła się niesamowita chemia między ludźmi.
Nie zliczę ile razy byliśmy w klubie, apartamentowce czy udało nam się poznać ludzi, ot tak, przy zupełnie niewinnej sytuacji, która dzięki temu niesamowitemu „coś” przerodziła się w upojną noc, na której wspomnienie do tej pory przechodzą nas dreszcze podniecenia. Ile spotkań – tyle odmiennych doświadczeń. Ich nie da się sprowadzić do jednego wspólnego mianownika. Po prostu się nie da.
Swingowanie to jest mieszanka emocji: począwszy od niepewności, ekscytacji poprzez stan uniesienia będący nie do opisania, kończąc na nieprawdopodobnym poczuciu spełnienia. Ale to także głowa pełna pytań, wątpliwości czy uczucia przemieniające się niekiedy w złość, rozżalenie, a nawet – obojętność.
Ponadto, swing to nie tylko łóżko (PRZECZYTAJ). To rozmowy, bliskość, intymność, przyjaźń, również w dojrzałych relacjach – dzielenie codzienności. I gdzie to wszystko zostało opisane? Dzięki takim książkom jak „Moje życie jest moje”, swing cały czas będzie postrzegany w kategoriach: ruchanie, pierdolenie, zezwierzęcenie. Nieważne z kim, nieważne jak – ważne by było i żeby można było wpisać kolejne osoby jako zaliczone.
W całym rozdziale dotyczącym swingu jest wyłącznie jedno, jedyne stwierdzenie, z którym się zgadzam:
„A jednak swing to nie tylko seks. Lifestyle swingersów obejmuje też dbanie o podróże, dbanie o siebie, otwartość mentalną. Wspaniałe jest poznawanie ludzi, zabawa, poczucie wspólnoty i odkrywanie nowego siebie (…) Bo swing powinien być dla osób w stu procentach szczęśliwych i świadomych siebie.”
Nasi czytelnicy doskonale wiedzą, że swing to nie jest recepta na kryzys w związku. Para decydująca się na swingowanie, to para budująca swój związek na szczerości i zaufaniu. Nie bojąca się otwarcie rozmawiać o swoich erotycznych fantazjach, także tych najbardziej ukrytych. To para, która wspólnie decyduje tak jesteśmy gotowi, zróbmy to! W swingu nie ma miejsca na tajemnice i niedopowiedzenia, bowiem w swingu oddajesz się siebie i to w każdym aspekcie.
Żeby była jasność – ja nie idealizuję świata swingersów. Jak w każdej grupie, także i w tej znajdą się osoby cechujące się chamstwem i prostactwem, nadużywające różnorodnych używek, uważające że swingująca kobieta powinna być dostępna dla każdego czy lansujące się na swingersów, chociaż o swingu nie mają żadnego pojęcia. To teraz jest takie modne – przyjść na imprezę swingerską, popatrzeć co się na niej dzieje, dodać coś od siebie i stworzyć nieprawdopodobną historię o tym, co się na niej widziało. Ba! O tym co się na niej robiło. Ale mimo wszystko, dzięki swingowaniu poznaliśmy wiele wspaniałych osób, z którym przeżyliśmy jeszcze wspanialsze chwile pełne uniesień i celebracji dzielenia się nie samą cielesnością, ale i duchowością. Trzeba wiedzieć, jak i gdzie szukać spełnienia, a to przychodzi wraz z przeżytymi doświadczeniami.
Nie tylko swing
Ale nie samym swingiem człowiek żyje, dlatego pan Ryziński wziął się również za inne środowiska. Opisał historię striptizerki Paris, doświadczenia crossdressera, który przebierając się za kobietę ma ochotę „zruchać” się z heterykiem oraz wspominał warszawskie kino dla mężczyzn Bizzariusz, gdzie:
„Jedyna kobieta w tej sali obsługuje każdego, kto do nie podchodzi. Nie połyka ani nie pozwala się na siebie spuszczać, więc podłoga wokół niej jest mokra od spermy. Spędza tam pół godziny raz na kilka tygodni.”
Świat gejowski został przedstawiony z perspektywy osoby uprawiającej chemseks, czyli pozwalającej sobie na niekontrolowane stosunki seksualne pod wpływem różnorodnych środków odurzających:
„Kiedy zaczyna się seks, przestaje myśleć racjonalnie. Nie zabezpiecza się, nie kontroluje liczby partnerów, nie dba o to kim są. Chce więcej.”
Oberwało się też naturystom, którzy ponoć na plażach robią takie rzeczy, o jakich inni nie śnili. I tak się zastanawiam – czy to ze mną jest coś nie tak, czy to autor założył nieodpowiednie okulary przeciwsłoneczne? Bo ile razy byłam na polskiej plaży naturystycznej, to albo byłam zbyt skupiona na delektowaniu się nagością własną albo po prostu wzrok mi szwankował i nie zauważałam podglądaczy, masturbujących się mężczyzn czy chędożących się par. Raz zdarzyło nam się ponieść szaleństwu na naturystycznej plaży, ale to było na Ibizie i ów plaża rządziła się własnymi, hedonistycznymi prawami.
Udawana autentyczność
Pan Remigiusz Ryziński w słowie końcowym napisał:
„Wiele razy byłem świadkiem opisywanych scen. Jeśli nie było to możliwe, to przytaczane historie były przeze mnie weryfikowane między innymi za pomocą zdjęć, filmów, korespondencji czy rozmów z osobami, których dotyczyły.”
Z ciekawości weszłam na jego profil na Facebooku. Znalazłam tam jedno zdjęcie – selfie z opisem „przed imprezą swingerską”. Zaintrygowana zostawiłam pod zdjęciem grzeczne pytanie „jeżeli można wiedzieć, to w ilu imprezach swingerskich Pan uczestniczył?” Nie doczekałam się odpowiedzi, a zdjęcie jeszcze tego samego dnia zostało skasowane. Jak to interpretować? Pozostawiam to Wam, ale dla mnie to był wymowny sygnał, że pan Remigiusz raczej nie jest otwarty na jakąkolwiek formę komunikacji.
Miało być inaczej
Być może „Moje życie jest moje” przypadnie do gustu osobom dopiero odkrywającym swoje pragnienia. Będzie to dla nich pewnego rodzaju nowość, wręcz sensacja. Ale wystarczy zgłębić się w poszczególne dziedziny seksualności, by od razu się zorientować, jak wiele nieprawdziwych i niespójnych informacji jest zawartych w książce. Jak bardzo odbiega ona od rzeczywistości i jak płytko porusza konkretne zagadnienia. To nie jest reportaż, lecz jednostronna perspektywa napisana taboidowym językiem. Miała być książka o wolności, a wyszła książka o smutku, samotności oraz frustracji.
Uważam, że pan Remigiusz Ryziński wyrządził dużą szkodę i to wielu środowiskom. Łatwo goni się za sensacją, ale zdecydowanie trudniej ponosi się odpowiedzialność za zostawione na papierze słowa. Chwilowa sława przeminie, ale owe słowa pozostaną, stanowiąc pisarską wizytówkę.
Opinie innych
Ciężko jest mi zachować obiektywizm w tejże recenzji, dlatego poprosiłam o odniesienie się do przeczytanej treści kilku osób. Chociażby w temacie BDSM uważam się za osobę niekompetentną do zawierania szerszego zdania, gdyż nie jest to klimat, w którym sama do końca się odnajduję, a z pewnością nie dysponuję o nim odpowiednią wiedzą. O to, co pisze o BDSM-owym rozdziale znawca tego świata – Karol z Leather Seduction, wiodącej polskiej firmy produkującej klimatyczne akcesoria:
„To, co Pan Remigiusz opisuje w jednym z rozdziałów jako „świat skrępowanych, seksualnych doznań” to zgroza. BDSM to w jego mniemaniu pospolity obraz praktyk BDSM wzięty żywcem z internetowych portali dla dorosłych. Okraszony fantazją na poziomie nastolatka trzymającego własnego penisa, jednocześnie marzącego o tym „co ja jej zrobię, jak dorosnę”. O ile opis relacji realnej, klimatycznej pary jakoś się broni, to kiedy autor puszcza wodze własnej fantazji, zaczyna się prawdziwy dramat.
„Do kucającej Julity podchodzi Markiz. Wyjmuje penisa i kieruje strumień moczu na jej piersi. Ona przeciera dłońmi twarz, wodzi nimi po swoim ciele, wciska mokre palce do cipki. Przeżywa orgazm z samego tego doświadczenia. Pół godziny po spotkaniu na dworcu dochodzi po raz pierwszy – bez penetracji, bez masturbacji. Wystarczy jej jego władza. Wystarczy jej ta miłość.
„Markiz zdecydował, że nie będą palić ani pić, a Julita będzie na diecie: woda, wafle ryżowe, marchew i gotowane buraki. Od tego po pewnym czasie przestała się regularnie wypróżniać. Chudnie w oczach.
– To jest dla ciebie dobre – tłumaczy jej Markiz.
I to jest dla niej dobre.”
Zero wiedzy, brak jakiegokolwiek zgłębienia tematu, żenujące opisy „zbliżeń”. I co najistotniejsze – krzywdzący i groźny obraz BDSM, bez konsensualności, pełen uprzedmiotowienia i pogardy dla osób uległych. Czas się zatrzymał, wrócił VHS w wyobrażeniach Pana Remigiusza, który w formie „retrospekcji” chce wywołać kontrowersję. Omijać tę pozycję z daleka, chyba, że chcecie zobaczyć jak NIE WYGLĄDA klimatyczna relacja.”
O wypowiedź poprosiłam również jednego z managerów Secretface – grupy, w skład której wchodzą wspominane w książce kluby Lava, Euphoria oraz Prive:
„Po przeczytaniu książki mam bardzo mieszane uczucia, połączenie reportażu, powieści, pamiętników, fantazji a może pracy naukowej. Książkę czyta się ciężko, a wrażenie jakie mam to, że autor nigdy nie był w swingers klubie. Oparł swoją wiedzę na opowieściach i stereotypach, które są bardzo krzywdzące dla świata swingu. Swing to emocje, ekscytacja, namiętność, erotyzm, ale też niezwykłe kontakty międzyludzkie, których w tej książce zabrakło. Nasi goście są różnorodni, mają różne doświadczenia, upodobania i oczekiwania, a książka spłyca wszystko do jednej niszowej kategorii. Należy również wspomnieć, że wiele informacji o klubach i tym co się w nich dzieje jest nieprawdziwych.”
Zaś na sam koniec zostawiam Wam opinię Hanki V. Mody – autorki książki „Chciałbym, żebyś mnie napisała”, będącej mistrzynią w opisywaniu emocji i wyłuskiwaniu niewypowiedzianego sensu:
Przez chwilę zastanawiałam się o czym i po co jest ta książka. W jakim celu została napisana? Korowód postaci przewija się jak w kalejdoskopie, obrazy się zmieniają, zmienia sceneria i intensywność. Zostaje namiętność i ludzie uwikłani w szalonym tańcu pożądania, festiwal osobliwości. Czego chcą? Powiedzieć, że seksu, to jak nic nie powiedzieć. Bo oni chcą czuć. Tak jakby musieli doświadczać siebie przez kontakt z innymi. Przez tarcie skóry o skórę i przez emocje, których mało i mało. Seks jest ratunkiem, uzależnieniem, krzykiem. Ale najważniejsze czego chcą, to móc być sobą. Bo przecież „Moje życie jest moje” i nikomu nic do tego. I można się oburzać, że Ryziński nie bierze ze środka tylko szuka skrajności i wyciąga je na światło dzienne, pokazuje, stawia przed czytelnikiem i mówi: „jeśli wydaje Ci się, że „normalność” ma granice, to przesuń je dalej, i dalej, i dalej”. I to też jest ok. Najpierw wydawało mi się, że autor chce szokować, że postacie które wybiera są zbyt jaskrawe, ale zrozumiałam, że chce uczyć tolerancji. Pokazywać ludzi z ich namiętnościami i mówić, że każdy ma prawo do tego czego szuka i potrzebuje. I nie jest ważne czy to się mieści w wyobrażeniu innych o tym jak powinno wyglądać życie. Trzeba przy tym pamiętać o jednym – to nie jest książka przedstawiająca pewne, konkretne środowiska, nie można sobie wyrabiać na jej podstawie zdania o nich. To są historie pojedynczych ludzi i tak tę książkę trzeba traktować, jak migawki z życia. Z życia ludzi, którzy chcą być szczęśliwi. A drogę do tego szczęścia i jego definicję każdy wybiera sobie sam. A czy je odnajdzie, czy będzie od niego uciekać to już inna historia. Trzeba jednak pamiętać, że się od siebie różnimy, a mój seks, nie musi być twoim.
Podziękowania
Za jedno mogę panu Ryzińskiemu podziękować. Wstępnie chciałam swoją pierwszą książkę wydać samodzielnie, ale teraz wiem, że zrobię to inaczej. Wszystko po to, aby jak najwięcej ludzi mogło poznać prawdziwe życie swingersów, opisane z perspektywy wielu lat swingowania, nie zaś na podstawie jednorazowego uczestnictwa w swingerskim evencie. Zatem – dziękuję. Być może kiedyś będziemy mieli możliwość pisarskiej konfrontacji.
KONKURS
Pomimo wielu mieszanych uczuć dotyczących publikacji – mamy dla Was konkurs, w którym do wygrania są trzy egzemplarze książki „Moje życie jest moje” przygotowane dla naszych czytelników przez Wydawnictwo Czarne. Aby wziąć w nim udział wystarczy w kilku zdaniach odpowiedzieć na pytanie:
„Czym dla Ciebie jest wolność seksualna?”
Regulamin Konkursu:
Konkurs trwa od 09.07.2020 do 19.07.2020, do godz. 23:59. Osoby nagrodzone zostaną wybrane i poinformowane o wygranej do 22.07.2020r. drogą elektroniczną.
Odpowiedź konkursową na pytanie „Czym dla Ciebie jest wolność seksualna?” należy wysłać na adres swm@swingwithme.pl w temacie wiadomości wpisując „Konkurs”. Nagrodzone zostaną odpowiedzi najbardziej wyróżniające się kreatywnością.
O przyznaniu nagród decyduje Organizator, który spośród nadesłanych odpowiedzi wyłoni trzech zwycięzców.
Warunkiem odebrania przez wyróżnionego Uczestnika nagrody jest przesłanie w ciągu 48 godzin od otrzymania informacji o wygranej dostarczonej na podany przez Uczestnika adres mailowy, wiadomości zwrotnej z następującymi danymi:
- imię i nazwisko
- adres korespondencyjny
- numer telefonu
- adres mailowy
Dane osobowe Uczestników Konkursu będą przetwarzane przez Organizatora wyłącznie w celu dokonania czynności niezbędnych do prawidłowego przeprowadzenia konkursu oraz tylko przez okres niezbędny do przeprowadzenia Konkursu i wydania nagród wyróżnionym Uczestnikom.
Uczestnicy mają prawo wglądu do przetwarzanych danych i ich poprawiania oraz usuwania. Dane są podawane na zasadach dobrowolności.
Brak wysłania wiadomości, o której mowa wyżej lub przekroczenie dopuszczalnego czasu odpowiedzi lub wysłanie nieprawidłowych danych powoduje utratę przez uczestnika prawa do nagrody.
Przyznane w Konkursie nagrody zostaną wysłane uczestnikom do 10 dni roboczych od dnia wysłania wiadomości z danymi kontaktowymi, Nagrody zostaną wysłane na koszt Fundatora na adres wskazany przez Uczestnika za pośrednictwem firmy InPost.
Przyznane nagrody nie mogą być wymienione na gotówkę, ani na inne przedmioty.
Tekst: Luiza